... urzekły mnie te małe kwiatuszki tworzące leśne dywany. Nic dziwnego, że teraz próbuję odtworzyć tamte dzieła w ogrodzie. Daleko mi jednak do matki natury, ale mam namiastkę wrzosowiska u siebie.
Zima nie odpuszcza. Znowu zasypało śniegiem, a wskazówka termometru poszybowała w dół. Do tego przenikliwy wiatr. A ja tęsknię za działką, kruchymi warzywami, słońcem i zapachem mokrej ziemi.
Widok wielce przyjazny dla oka. Moim borówkom, też się to spodobało. Po raz pierwszy obsypały nas ogromną ilością owoców. Dojrzewały w różnym czasie, stąd borówki towarzyszyły nam przez całe wakacje. Niestety, owoce nie doczekały się zdjęć. Były zbyt blisko owocożerów ;).
Sąsiad pożyczył podkaszarkę, drugi sąsiad pożyczył kosiarkę i ze stoickim spokojem przyglądali się nierównej walce. A szermierka trwała w najlepsze. Obawiam się że floreciści podniosą larum że kosiarka to nie biała broń. Taaak, macie rację ;).
Dynia. Jedni ją uwielbiają, inni mijają obojętnie. Są też tacy jak ja, którzy odkrywają ją zbyt późno. Zachwyca kolorem i kształtem. Królowa jednych z ostatnich, jesiennych warzyw.
Koniec roku szkolnego, upragnione wakacje, a ja opuszczam polskie wybrzeże. Kto normalny wyjeżdża w wakacje z nadmorskiego miasta? Nad morze to się w tym czasie przyjeżdża, a nie wyjeżdża. A więc krótko powiem, że ja.