To moje cudo, które nabyłam wyglądało tak
Stanęłam przy wejściu, rozejrzałam się dookoła i dotarło do mnie, że chyba porywam się z motyką na słońce. Chwasty większe niż ja, osty wystawiły kolce jak szpady, kolonie mrówek, gdzie okiem sięgnąć i winogron, który rozgościł się wszędzie, obrósł wszystko co napotkał na drodze. I to tutaj mają rosnąć ekologiczne i najsmaczniejsze warzywa? Od czego zacząć, jakie narzędzia kupić? Pełna zapału i animuszu zabrałam się za karczowanie terenu. Sąsiad pożyczył podkaszarkę, drugi sąsiad pożyczył kosiarkę i ze stoickim spokojem przyglądali się nierównej walce. A szermierka trwała w najlepsze. Obawiam się że floreciści podniosą larum że kosiarka to nie biała broń. Taaak, macie rację ;).
Trochę to trwało zanim olbrzymie sterty trawy i chwastów zostały poskromione. I co dalej? Tutaj tym razem z pomocą przyszły sąsiadki. Jedna udostępniła szpadel, druga widły i ech….zaczęło się. Ścinanie trawy to pestka przy kopaniu murawy. Jesień blisko, dzień coraz krótszy, do pracy rano trzeba wstać, a na rękach pierwsze bąble. Oj, to przekopywanie było dłuuuugie. Do zimy udało się przygotować małe poletko, obsiać gorczycą. Dobrze, że jest zima. Przynosi wytchnienie. Można zastanowić się i zaplanować co chciałoby się uprawiać.
Ja wiem na pewno: warzywa, warzywa i jeszcze raz borówki 😉